Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 grudnia 2010

Budziszyn 1945 (cz. 1/2) czyli dlaczego Rosjanie musieli pomóc Polakom

- K... już widziałem dachy Drezna! - zaklął szpetnie mjr Szapołow, dowódca 4 Pułku Czołgów Ciężkich wsiadając do swojego Isa.
- Co się dzieje pod tym Budziszynem? - Dodał do sierżanta Wasilczuka - celowniczego swojego wozu. - W ciągu 12 godzin mamy wracać na wschód o prawie 70km. A tu wszędzie od zaje... Niemców.
Z jego pięknego Pułku liczącego 21 wozów zostało tylko 7 - dwa niepełne plutony i on. Rozkaz dowódcy armii był jasny. Mieli szybkim, nieubezpieczonym marszem ruszyć na Drezno. W marszu stracili sześć wozów z powodu awarii - nie było czasu naprawiać. Dwa wozy spalili gówniarze z Hitler Jugend,  trzy wyleciały na minach a trzy załatwiły dziadki z Volkssturmu. Szapołow sam widział jak jakiś dziadek chwiejąc się na nogach trzymając w jednej ręce laskę a w drugiej panzerfausta zniszczył czołg dowódcy trzeciego plutonu. A tu? Masz ci babo placek. Mają się cofnąć, a po trasie pełno grenadierów. Piechota musiała zostać. Do osłony dostali kompanię saperów.  Byli wśród zabudowań jakiejś zniszczonej wsi. Przed nimi rozciągało się pole, a za nim jakieś wzgórze i las w środku. Na lewo od lasu i na prawo od wzgórza znowu ruiny.
- Przykro patrzeć - pomyśłał major - ale to nic, to niemiecka ziemia. Nie podobało mu się to wszystko. Pole stanowiło otwartą przestrzeń, niebezpieczną dla jego czołgów. W lesie za polem mogli siedzieć Niemcy. Po lewej i po prawej stronie były jakieś zagajniki.
- Jak będą i tam, to będziemy załatwieni - powiedział przez interkom.
Jego chłopcy pokiwali głowami ze zrozumieniem. Znali dowódcę i myśleli podobnie.
Dowódca pułku bał się Tygrysów. Na Białorusi jego poprzedni pułk stracił połowę wozów w walce z dwoma kotkami. Wiedział, że jedyną szansą jest walka z bliska. Tygrys wolno obracał wieżę.
Tuż za polem płonęły jakieś magazyny i dogorywał jakiś Sherman. Nie wiadomo skąd się tu wziął. Szapołow pomyślał. - Żebyśmy tylko do nich dociągnęłi to już będziemy bezpieczni. Tu dostrzegł jednak szansę, jak bezpiecznie pokonać to pole. Po lewej stronie za zagajnikiem było wzniesienie. Jeśli jeden pluton dotarłby tam bezpiecznie to mógłby osłaniać drugi pluton. Saperów puścić środkiem, jakby w zbożu kryli się grenadierzy. W odwodzie miał baterię haubic 122mm - będą go osłaniać i lotcziki też obiecali pomóc.
- Radiotelegrafista - pierwszy i drugi pluton na przód. Saperzy wiedzą co robić. - Major zamknął właz swojej wieżyczki i ruszyli.
- Mechanik wjedź między te dwa spalone domy i czekaj.
Nad głowami usłyszeli ryk silników lotniczych. To Szturmowiki. Przyleciały zrzuciły bomby za lasem. Co tam się dzieje?
- Obywatelu majorze. Odebrałem meldunek od samolotów nakryli jakieś działa za tym lasem - zameldował radiotelegrafista.
- A więc są. Tak jak myśłałem - rzucił oficer.
Nad głowami usłyszeli gwizd lecących pocisków i tuż potem eksplozje tuż za sobą.
- Cholera nakryli saperów. Muszą być wstrzelani.
Tymczasem, pierwszy pluton dojeżdżał do wzgórza. Przejechali już jakieś 500m. Drugi pluton został trochę  z tyłu, na prawej flance.
Nagle Szapołow w peryskopie swego czołu zobaczył jakiś błysk z lasu za polem. Jeden z Isów na wzgórzu pokrył się dymem.
- Mechanik na przód i zaraz w lewo za wzgórze to chyba osiemdziesiątka ósemka. Trzeba pomóc naszym. Na przedpolu zrobił się ruch. Jakaś piechota biegła w kierunku palącego się czołgu. Drugi z Isów próbował osłaniać załogę płonącego wozu. Ale zaraz obstąpiły go jakieś postacie w panterkach. Drugi IS stanął w płomieniach.
Celowniczy obserwujący przedpole ze swego peryskopu zameldował.
- Obywatelu majorze, to miotacz ognia, to chyba pionierzy.
Tak to musieli być pionierzy, za łatwo sobie poradzili z czołgiem.
- Radiotelegrafista, drugi pluton naprzód. Niech odciągną uwagę osiemdziesiątki ósemki.
- Mechanik, k.. na przód pełnym gazem.
- Co robią nasi saperzy.
- Lecą na pomoc naszym chłopakom.
Szapołow rzucił okiem w kierunku ostatniego wozu pierwszego plutonu. On też stał już w płomieniach. Minęło może pięć minut odkąd opóścili zabudowania.
- Radiotelegrafista. Haubice ogień zaporowy na skraj lasu, natychmiast... i proś o pomoc lotnictwo.
Nagle czołg zatrząsł się i rozległ się huk przebijający prawie bębenki. Dostali, ale pocisk rykoszetował albo ugrzązł w grubym pancerzu czołgu.
- Dowódco! Tygrysy, Tygrysy po prawej!
- Gdzie?
- Wychodzą z zagajnika! - ze strachem krzyczał celowniczy.
- Mechanik cała wstecz.
- Ładowniczy przeciwpancernym, ładuj.
- Celuj w bok!
- Ognia!
- Cholera, rykoszet.
- Ładuj jeszcze raz.
- Zaraz czekaj! Saperzy już na nim siedzą. Patrzcie już płonie. Mołodcy.
- Gdzie drugi?
- Ugrzązł na jakimś pniu! Nasi już go mają! Po nim! Płonie!
- Dobra chłopaki! Mechanik na przód, delikatnie na wzgórze, w osłonę wraków i obserwujemy teren. Gdzie drugi pluton?
Tymczasem, drugi pluton wiązał ogniem osiemdziesiątkę ósemkę. Dotarł nawet do wyznaczonego celu - płonącego magazynu. Ale znów dali o sobie znać pionierzy pancerni. W pojedynku z nimi płonął jeden IS. dwa pozostałe pozbawione osłony własnych saperów wycofały się, aby się przegrupować. Dowódca plutonu, nie czekając na rozkazy uwikłanego w walkę z Tygrysami dowódcy pułku, wydał rozkaz do ataku. Ufni w siłę pancerza Isów, czołgiści ruszyli na przód. Znowu dała o sobie znać osiem ósemka. Jeden z isów dostał i zaraz zasnuł się dymem. Tymczasem na wzgórzu rozgrywał się dramat. Bohaterscy sperzy natknęli się na morderczy ogień pionierów niemieckich, co gorsza z ruin wyjechały dwa pokraczne Miśki z ich dziwacznymi krótkimi lufami. Pierwsza salwa i resztki kompanii saperów zniknęły. Widział to Szapołow. Jego czołg skierował się na wzgórze. Dla saperów było za późno ale dla Brumbarów oznaczało to także śmierć.  Pierwszy  strzał z osiemdziesiątki piątki i niemiecki wóz stanął w płomieniach. Załoga drugiego nie wytrzymała i uciekła. Tym czasem dowódca drugiego plutonu palił się już w swoim wozie - to znowu pionierzy.
Szapołow, wiedząc co mu grozi na utratę resztek Pułku, nie mając drogi ucieczki przez otwarte pole, nakazał ruszyć naprzód. Wóz wyjechał z za wzgórza. Zdołał oddać jeden strzał odłamkowym i to był jego koniec. Trafienia z osiemdziesiątki ósemki nie wytrzymał przedni pancerz. Pocisk, wystrzelony z dwustu metrów, uderzył tuż pod wieżę i wyrwał ją z łożyska. Szapołow i jego podwałdni zginęli na miejscu. Pobojowisko zasnuło się dymem płonący siedmiu polskich czołgów, dwóch Tygrysów i dwóch Brummbarów.

Nazwiska, numery jednostek, mimo, że mogą pokrywać się z faktami, nie mają z nimi nic wspólnego. Historia jest zmyślona, choć prawdopodobna ;-)






















2 komentarze: